BLOG KRETA PRZYGOTOWANIA

O tym, jak znalazłam się na Krecie

Grecja nigdy nie wydawała mi się atrakcyjnym kierunkiem. Chociaż ta opinia jest bardzo krzywdząca, cieszę się, że te kilka lat temu tak właśnie myślałam. Może dotknęłabym jej tylko powierzchownie, a przez to nie pojawiłaby się ta miłość? Nie wiem. Pewne jest, że postanowiłam rzucić wszystko i zamieszkać w kraju, o którym prawie nic nie wiedziałam.

Na Krecie mieszkałam łącznie 27 miesięcy. Dużo? Mało? Każda odpowiedź jest dobra. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało mi się za długo. Pojawiła się mała tęsknota za domem i za tym, co tak dobrze znane. Wraz z nią przyszła też chęć zmian – nowego środowiska, dalszych podróży, innej perspektywy. Dzisiaj mam wrażenie, że te 27 miesięcy to zdecydowanie za mało. Czasami łapie mnie to uczucie, którego nie umiem nazwać. Może saudade? Trochę nostalgii, trochę melancholii, trochę nadziei.

Chyba jeszcze żadne miejsce nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Były takie, w których czułam się doskonale. Takie, do których wracałam. Takie, które wciąż sobie wyobrażam. Ale pierwszy raz poczułam się, jakbym była we właściwym miejscu. Jakbym była w domu. I naprawdę nie wiem, co ma w sobie takiego te kilka skał rzucone gdzieś tam na morzu. A jednak w głębi mnie jest gotowa odpowiedź. Znam ją nie tylko ja, bo spotykam osoby, które tylko kiwają porozumiewawczo, że nie muszę nic mówić, bo one wiedzą, jesteśmy po tej samej stronie.

Na Krecie znalazłam się zupełnym przypadkiem. Nigdy nie brałam jej pod uwagę. A już na pewno nie chciałam, żeby moja pierwsza przeprowadzka za granicę była tak daleko, a do tego na wyspę. Chęci, chęciami, a życie swoje. Właściwie to zasługa tego, że Piotr był tu już wcześniej. W którymś momencie po prostu pojawiła się myśl – okej, niech będzie to, co znane chociaż jednemu z nas, zawsze to trochę łatwiej. Gdzie bylibyśmy, gdyby nie to? Może gdzieś w Chorwacji? We Włoszech? Może dojechalibyśmy do tej Portugalii, która gdzieś tam przewijała się w planach?

Ale padło na Kretę. Dokładnie pamiętam, gdy po raz pierwszy ujrzałam jej ląd. To duszne i ciepłe powietrze, chociaż był początek listopada, godzina 6 rano. Te dziwne budynki. To lekko przerażajace miejsce, gdzie nic i tylko drzewa, setki drzew oliwnych. Ten ostry, a jednocześnie tak przyjemny aromat oliwek, ziół i kurzu. Pierwsza trudna zima. Pierwsze upalne lato. Pierwszy wyjazd. I pierwszy powrót. Wystarczy dźwięk, zapach, czasami słowo.

Jestem pewna, że jeszcze wrócę na Kretę. Zanim to nastąpi chcę zapisać wszystkie uczucia i wspomnienia. Przez te 27 miesięcy nie udało mi się zobaczyć całej wyspy. Śmiało mogę powiedzieć, że doświadczyłam tylko ułamek tego, co ma do zaoferowania. To nic. Nigdzie się nie śpieszyłam. Przestałam też chcieć pakować garściami do kieszeni. O siga siga powiem jeszcze nie raz.